Gdy się obudziłem, dookoła było czarno. Nie miałem pojcia gdzie jestem.
"Za często daję się tak wyrobić" - skarciłem się w myślach.
Cisza trwała wiecznie. Szybko się zorientowałem, że jestem w czymś zamknięty. To była chyba zabudowana klatka. Ściany były gorące. Temperatura ciągle rosła.
Klatka zaczęła się rozpadać. Przez małą dziurkę zaczęła wpływać lawa.
"Jeśli zaraz się stąd nie wydostanę, skończe marnie..." - pomyślałem i wytworzyłem ognistą kulę dookoła mnie.
Żar byjący od ognia rozwalił klatkę. Zorientowałem się, że gdy teraz przestanę się bronić, już po mnie. Było strasznie gorąco... Łapy mi drętwiały od podtrzymywania ognia tworzący moją tarczę. Nacisk lawy na jej ściany rósł z każdą chwilą. Musiałem działać szybko, inaczej wataha straciła by jednego członka... Nie mogłem na to pozwolić. Byłem im dłużny...
Nie mogłem czekać, by powietrze w kuli się nagrzało na tyle, żeby udało mi się stanąć na normalnym gruncie. Wytworzyłem podmuch ognia, który momentalnie wystrzelił mnie do góry. W ostatnim momencie ognista kopuła pękła.
Uderzyłem w jakąś skałę. Gdy zdążyłem ochłonąć, zacząłem się rozglądać za pozostałymi z watahy. Nikogo nie zauważyłem.
Rozmyślenia przerwał mi przeraźliwy ryk. Po chwili ogromny potwór wynurzył się z lawy i rrzucił się na mnie. Jego gorące pazury wbiły mi się w prawą tylnią nogę. Ból promieniował w stronę serca. Strzeliłem w niego ognistą kulą. Ta trafiła go prosto w... twarz? Pysk?
W każdym bądź razie,puścił mnie. Zdążyłem zeskoczyć ze skały. O mały włos nie wpadłem do lawy. Zacząłem biec w kierunku ogromnej góry, która przypominała zamek.
Miałem wrażenie, że z każdą chwilą rana się rozdziera....
Zauważyłem czaskę dryfującą na kawałku skały w lawie. Chiałem, żeby to nie był nikt z watahy.
Nagle moim oczom ukazał się mały raniferek, skulony pod ogromną wiszącą skałą...
C.D.N
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz