Jak każdy wilk, po wielogodzinnych poszukiwaniach wreszcie odnalazłem ulubione miejsce do przemyśleń - Las Czasu.
Legenda mówiła, że każdemu kto do niego wejdzie może objawić się kawałek jego własnej przyszłości. Niestety, ja jeszcze nigdy nie zauważyłem nic wyjątkowego prócz czarnych, uzdrawiających róż rosnących przy korzeniach Cichych Entów. Rozglądnąłem się dookoła, westchnąłem głośno i usadowiłem się na miękkim mchu okrywającym leśną ściółkę. Rozmyślałem nad wieloma sprawami, przede wszystkim o nowej watasze, w sumie nic szczególnego. Ze stanu marzeń wytrąciły mnie piski nietoperzy, raniąc wrażliwy, wilczy słuch. Zerwałem się na cztery łapy. Wtedy zauważyłem małe, białe oraz na wpół przeźroczyste istotki przechodzące obok. Wyrastały za nimi małe dynie, a po chwili cała ściółka mieniła się odcieniem pomarańczu. Zastanawiałem się czym są, więc czym prędzej podążyłem za nimi.
***
Małe duszki zatrzymały się przy największym drzewie w Lesie, a następnie okrążały jego pień tworząc tym samym piękny, jakby upleciony z pajęczynu płaszcz. Ten widok zachwycał i przerażał jednocześnie, bo w tejże chwili zorientowałem się także, że nie mam pojęcia gdzie jestem. "Ślepy" marsz za tajemniczymi istotami tak bardzo mnie wciągnął, że zaszedłem zbyt daleko i zgubiłem orientację w terenie. Nagle głośny, ponury, przeszywający do szpiku kości chichot rozbrzmiał pośród głuchej ciszy. Zacząłem się wycofywać choć tak naprawde nie znałem źródła przerażającego dźwięku. Niespodziewanie z twardego gruntu wydobyła się będąca już w ostrym stadium rozkładu dłoń. Z niewiarygodną szybkością złapała mnie za tylną łapę, uniemożliwiając ucieczkę. Gryzłem, szamotałem się i rwałem, ale moje starania były bezużyteczne. Im bardziej chciałem uciekać, tym bardziej paraliżował mnie strach. Jak okiem sięgnąć, wiecznie wilgotna gleba nabrzmiewała, dając ujście kolejnym dłoniom, potem głowom, a następnie całym ciałom umarlaków. Żywe, wilcze trupy parły prosto w moją stronę. Zaskomlałem cicho. Ślepe, bezrozumne spojrzenia, bezwładnie zwisające języki, skąpe owłosienie i połamane kości... Do tego jęki i sapanie na których dźwięki każdy by zwariował. Kiedy wkońcu udało mi się wyślizgnąć z obcęg kościstej dłoni, ruszyłem przed siebie niczym spłoszona przez lwa antylopa. Biegłem tak szybko, że zaczynało brakować mi tchu, ale strach okazał się być silniejszy. Pomimo dawno rozesłanych plotek na temat powolności zombie, te wcale nie należały do wolnych. Wręcz przeciwnie: sprawnie i wytrwale utrzymywały tempo biegu. One się nie męczyły - a ja tak. Pech chciał, że potknąłem się o ten nieszczęsny korzeń drzewa, która jakby tylko czyhał, aby pomóc tym skubańcom mnie dopaść. Zanim zdążyłem się podnieść, jeden ze Szwendaczy podbiegł do mnie i zatopił splamione krwią kły z miękkiej szyi. Czułem jak kolejne rozrywają moje ciało na strzępy.
***
Teraz jest już cicho... spokojnie... i tak jakoś zbyt w porządku. Poruszam się wolnym krokiem, uporczywie próbując odnaleźć drogę do domu. Ale nigdzie się nie śpieszę. To już i tak nie ma sensu. Nawet jeżeli wrócę... czy ktokolwiek mnie rozpozna? Zmieniłem się, nie jestem taki jak kiedyś. Moje serce przestało bić dawno temu, tak samo jak ustał oddech. Trzeźwe myślenie zastąpiło wyraźne łaknienie i tylko to się teraz liczy. Razem z moimi pobratymcami czekamy na dzień, aż jakaś nieuważna istotka zabłądzi w Zgubnym Lesie Czasu, a my wreszcie napełnimy wiecznie spragnione krwi żołądki. Nie czuję zimna białego puchu okalającego okolicę, ani promieni słońca, delikatnie pieszczących zmysły. Radość oraz smutek to dla mnie obec uczucie. Nie pamiętam swojego ostatniego uśmiechu, ani przyjaciół: po prostu niczego. Wciąż mam nadzieję, że kiedyś odzyskam życie na nowo, ponieważ na chwilę obecną tylko puste sny są w stanie utwierdzić mnie w przekonaniu, że w dalszym ciągu (chociażby odrobinę) jestem wilkiem, którym zawsze byłem. Codziennie patrzę w niebo i proszę je o cud, ale ono nigdy nie słucha. Może zapadnę w wieczny sen, aby już nigdy nie wyrządzić krzywdy niewinnym osobom?
Nie... pyszne, pożywne mózgi nie są warte tak wielkiego poświęcenia.
Legenda mówiła, że każdemu kto do niego wejdzie może objawić się kawałek jego własnej przyszłości. Niestety, ja jeszcze nigdy nie zauważyłem nic wyjątkowego prócz czarnych, uzdrawiających róż rosnących przy korzeniach Cichych Entów. Rozglądnąłem się dookoła, westchnąłem głośno i usadowiłem się na miękkim mchu okrywającym leśną ściółkę. Rozmyślałem nad wieloma sprawami, przede wszystkim o nowej watasze, w sumie nic szczególnego. Ze stanu marzeń wytrąciły mnie piski nietoperzy, raniąc wrażliwy, wilczy słuch. Zerwałem się na cztery łapy. Wtedy zauważyłem małe, białe oraz na wpół przeźroczyste istotki przechodzące obok. Wyrastały za nimi małe dynie, a po chwili cała ściółka mieniła się odcieniem pomarańczu. Zastanawiałem się czym są, więc czym prędzej podążyłem za nimi.
***
Małe duszki zatrzymały się przy największym drzewie w Lesie, a następnie okrążały jego pień tworząc tym samym piękny, jakby upleciony z pajęczynu płaszcz. Ten widok zachwycał i przerażał jednocześnie, bo w tejże chwili zorientowałem się także, że nie mam pojęcia gdzie jestem. "Ślepy" marsz za tajemniczymi istotami tak bardzo mnie wciągnął, że zaszedłem zbyt daleko i zgubiłem orientację w terenie. Nagle głośny, ponury, przeszywający do szpiku kości chichot rozbrzmiał pośród głuchej ciszy. Zacząłem się wycofywać choć tak naprawde nie znałem źródła przerażającego dźwięku. Niespodziewanie z twardego gruntu wydobyła się będąca już w ostrym stadium rozkładu dłoń. Z niewiarygodną szybkością złapała mnie za tylną łapę, uniemożliwiając ucieczkę. Gryzłem, szamotałem się i rwałem, ale moje starania były bezużyteczne. Im bardziej chciałem uciekać, tym bardziej paraliżował mnie strach. Jak okiem sięgnąć, wiecznie wilgotna gleba nabrzmiewała, dając ujście kolejnym dłoniom, potem głowom, a następnie całym ciałom umarlaków. Żywe, wilcze trupy parły prosto w moją stronę. Zaskomlałem cicho. Ślepe, bezrozumne spojrzenia, bezwładnie zwisające języki, skąpe owłosienie i połamane kości... Do tego jęki i sapanie na których dźwięki każdy by zwariował. Kiedy wkońcu udało mi się wyślizgnąć z obcęg kościstej dłoni, ruszyłem przed siebie niczym spłoszona przez lwa antylopa. Biegłem tak szybko, że zaczynało brakować mi tchu, ale strach okazał się być silniejszy. Pomimo dawno rozesłanych plotek na temat powolności zombie, te wcale nie należały do wolnych. Wręcz przeciwnie: sprawnie i wytrwale utrzymywały tempo biegu. One się nie męczyły - a ja tak. Pech chciał, że potknąłem się o ten nieszczęsny korzeń drzewa, która jakby tylko czyhał, aby pomóc tym skubańcom mnie dopaść. Zanim zdążyłem się podnieść, jeden ze Szwendaczy podbiegł do mnie i zatopił splamione krwią kły z miękkiej szyi. Czułem jak kolejne rozrywają moje ciało na strzępy.
***
Teraz jest już cicho... spokojnie... i tak jakoś zbyt w porządku. Poruszam się wolnym krokiem, uporczywie próbując odnaleźć drogę do domu. Ale nigdzie się nie śpieszę. To już i tak nie ma sensu. Nawet jeżeli wrócę... czy ktokolwiek mnie rozpozna? Zmieniłem się, nie jestem taki jak kiedyś. Moje serce przestało bić dawno temu, tak samo jak ustał oddech. Trzeźwe myślenie zastąpiło wyraźne łaknienie i tylko to się teraz liczy. Razem z moimi pobratymcami czekamy na dzień, aż jakaś nieuważna istotka zabłądzi w Zgubnym Lesie Czasu, a my wreszcie napełnimy wiecznie spragnione krwi żołądki. Nie czuję zimna białego puchu okalającego okolicę, ani promieni słońca, delikatnie pieszczących zmysły. Radość oraz smutek to dla mnie obec uczucie. Nie pamiętam swojego ostatniego uśmiechu, ani przyjaciół: po prostu niczego. Wciąż mam nadzieję, że kiedyś odzyskam życie na nowo, ponieważ na chwilę obecną tylko puste sny są w stanie utwierdzić mnie w przekonaniu, że w dalszym ciągu (chociażby odrobinę) jestem wilkiem, którym zawsze byłem. Codziennie patrzę w niebo i proszę je o cud, ale ono nigdy nie słucha. Może zapadnę w wieczny sen, aby już nigdy nie wyrządzić krzywdy niewinnym osobom?
Nie... pyszne, pożywne mózgi nie są warte tak wielkiego poświęcenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz